Oficjalna strona Martyny Rokity  
 
  Chłopaki z Ursynowa 21.11.2024 08:53 (UTC)
   
 
 
Chłopaki z Ursynowa

Autor: Martyna Rokita; rok 2004; gatunek: opowiadanie, nowela

Jest 14 lipca 2004 roku, na zegarze miejskim dochodzi dwudziesta czwarta. Zapowiada się upalna noc. Wakacje na półmetku, ale tutaj od dawna nic się nie zmienia. Nie ważne, czy zima, czy lato, tu życie ma zawsze taki sam bieg. Również pejzaż szarego blokowiska jest jednakowy od lat.
W jednym z bloków na warszawskim Ursynowie wciąż palą się światła. Mieszkańcy tej dzielnicy chyba nigdy nie kładą się spać, zresztą wcale im się nie dziwię. Ursynów jest jedną z najbardziej niebezpiecznych dzielnic Warszawy. Lokatorzy mieszkający przy ulicy Wierzbowej doskonale wiedzą co to jest lęk i obawa o własne zdrowie, życie i utratę majątku. Przestępczość jest tu rozwinięta jak mało gdzie. Wielu z nich niejednokrotnie napadnięto i okradziono. Włamania i wszelkiego rodzaju wymuszenia są tu na porządku dziennym. Doszło do tego, że starsi ludzie po zmierzchu nie opuszczają swoich mieszkań. Nocą pod blokami można spotkać jedynie zdegenerowaną młodzież w dresach. Mają średnio od dwunastu do dwudziestu kilku lat, a przeklinają i upijają się do nieprzytomności. Ci młodzi ludzie nie mają w życiu żadnego celu. Patrzą na swoich rodziców, w większości bezrobotnych alkoholików i wiedzą, że ich czeka podobna przyszłość. Wielu z nich ma na koncie rozboje i kradzieże, liczne pobyty w poprawczakach i pogotowiach opiekuńczych. Widok kuratora zaglądającego dość często w dzień na ulicę Wierzbową już nikogo nie dziwi.
Tymczasem przed klatką schodową jednego z bloków wystaje grupa dziesięciu wyrostków. Palą papierosy, które jeden z dresiarzy ukradł wczoraj w osiedlowym sklepie, piją tanie wino lub piwo z supermarketu, tłuką o ławkę szklane butelki i bluźnią, na czym świat stoi. Kiedy już nieźle zaszumi im w głowach, zastanawiają się, do czyjego mieszkania włamią się następnym razem oraz, które kioski obrabują w najbliższym czasie. Na pozór wszyscy wydają się pogodni i zadowoleni z siebie. Co jednak z nich wyrośnie?
Tej nocy wracał do domu, pan Józef Pawlak, osiemdziesięciodwuletni mężczyzna, mieszkający w środkowej klatce na czwartym piętrze. Był u swojej córki w Gdańsku. To jeden z niewielu uczciwych i dość zamożnych obywateli dzielnicy. Jako młodzieniec służył w wojsku i brał udział w drugiej wojnie światowej. Potem skończył studia i uczył historii. Tutejsza młodzież wielokrotnie z niego szydziła i dokuczała mu. On natomiast zbytnio się tym nie przejmował. Kochał młodzież i wierzył, że nie jest ona zepsuta do końca.
Był obładowany ciężkimi walizkami i ledwo się poruszał. Tuż przed wejściem do klatki schodowej, potknął się o butelkę po winie i upadł. W rezultacie rozciął sobie łuk brwiowy i pokaleczył obie ręce o leżące kawałki potłuczonego szkła. Nie mógł się podnieść, a stojąca obok grupa pijanych chłopaków wyśmiewała się ze staruszka. Nikt nie zamierzał mu pomóc. Sobol wyjął z kieszeni komórkę, ukradzioną w ubiegłym tygodniu i na wbudowanym w niej stoperze zaczął odmierzać, w jakim czasie pan Józef zdoła się podnieść. Kamil Warczyk żartował, że dziadek nie wytrzyma i zanim się podniesie, to umrze. Piotrek Petrarca, pseudonim Biskup, usłyszawszy słowa kumpla, zaklepał sobie prawo do walizek, a Damian Szczylerski, miejscowy Rumun, klucze do mieszkania staruszka. W pewnym momencie Haker, nie mogąc słuchać drwin kolegów i patrzeć na cierpienie sąsiada z góry, rzucił się mu z pomocą. Pomógł wstać panu Józefowi, złapał za jego walizki i zaniósł je na górę, ponieważ winda w tym bloku od trzech lat jest zepsuta, a Spółdzielnia Mieszkaniowa stwierdziła, iż nie warto jej naprawiać.
Franek postawił walizki w pokoju i opatrzył, na szczęście, niegroźne rany pana Józefa.
- Jak się nazywasz chłopcze?
- Haker.
- Takich imion chyba na chrzcie nie dają? To w końcu jak?
- Franek Szyjkowski, ale kumple wołają na mnie Haker od pierwszej klasy liceum.
- Chodzisz młody człowieku do liceum? Którego?
- Już nie chodzę. Wyrzucili mnie stamtąd. Zawsze lubiłem komputery, chciałem zostać informatykiem. Pewnego razu, podczas jednej z lekcji w pracowni komputerowej, założyłem się z pewnym kolesiem, że zmienię całe oprogramowanie. Zacząłem majstrować przy sprzęcie i w rezultacie spaliło się trzynaście kompów połączonych ze sobą siecią. Dyro dał mi czas na naprawę, albo kupno nowych do końca roku szkolnego. Moich starych nie było stać na komputer dla mnie, a co dopiero trzynaście... Nie wywiązałem się z zadania, więc wyleciałem z budy bez szans na powrót i zdanie matury. Od tamtej pory wystaję z chłopakami pod blokiem, a od czasu do czasu chodzimy na „polowania”.
- Kiedy ja uczyłem, najpierw w podstawówce, a potem w liceum to nie było komputerów wcale i ludzie się uczyli... Powiedz, chciałbyś zdać maturę?
- Kiedyś chciałem, ale teraz to nie ma sensu. Do szkoły nie mam nawet wstępu. Zresztą, gdyby mnie gdzieś przyjęli, straciłbym wiele w oczach kolegów. U nas na osiedlu szanuje się tego, kto narobił najwięcej szkód... I tak skończę jak moi starzy...
- To udowodnij wszystkim, że tak nie skończysz. Jestem emerytowanym nauczycielem historii. Jak chcesz, możesz do mnie przychodzić. Razem będziemy się uczyć, a potem przystąpisz do matury. Jeśli zdasz, kupię ci komputer i będziesz mógł rozwijać swoje zainteresowania. Mam u ciebie dług wdzięczności, gdyby nie było cię dziś na dole, pewnie już bym nie żył. Zastanów się nad moją propozycją. Nic nie stracisz, a zyskać możesz wiele. Nie musisz decydować już teraz. Przyjdź do mnie, kiedy będziesz gotowy.
Haker opuścił mieszkanie pana Józefa i zbiegł na dół do kumpli.
Najpierw śmiali się z niego, a potem zaczęli wypytywać, co stary ma wartościowego w mieszkaniu.
Franek nie zauważył niczego poza wielkim, okrągłym stołem z hebanowego drewna i regałami wypełnionymi książkami.
Pawlak nie miał nawet telewizora. Ten luksus zastępowały mu książki oraz stare radio, którego raczej nie słuchał. Kiedyś nie miał czasu na oglądanie telewizji, gdyż często udzielał w domu prywatnych lekcji. Później nie odczuwał potrzeby posiadania takiego sprzętu.
Franek Szyjkowski jest dziewiętnastoletnim chłopakiem, pochodzącym z rodziny patologicznej. Jego matka była w młodości prostytutką i narkomanką. Z nałogu wyciągnął ją jego ojciec, jednak, gdy za oszustwa finansowe stracił pracę księgowego, popadł w alkoholizm. Wkrótce pić zaczęła także matka, a mieszkanie Szyjkowskich stało się miejscem schadzek okolicznej meliny. Rodzice w zupełności przestali interesować się dzieckiem. Przypominali sobie czasem o Franku, kiedy zabrakło jedzenia, papierosów, albo alkoholu. Wtedy kazali synowi „coś zorganizować”. Haker chodził wtedy od drzwi do drzwi i prosił o pomoc. Zawsze coś dostawał, więc nie narażał się rodzicom. Przyszedł czas, że młody Szyjkowski wstydził się chodzenia po prośbie. Wówczas, za namową kolegów z osiedla, zaczął kraść w niedużych sklepikach. Największe łupy trafiały się jednak w niedzielę na bazarze. Chodzili tam zawsze grupą. Dzięki tym „wyprawom” mieli nie tylko co zjeść, ale również w co się ubrać. Wynosili także sprzęt audio, zegarki i wszystko, co później można było sprzedać z zyskiem. Przygoda z bazarem skończyła się po trzech latach, ponieważ Żelu – gruby sprzedawca parówek i hot dogów, złożył donos na policji, gdyż zjedli piętnaście „gorących psów” i nie zapłacili za nie. Wtedy chłopaki zaczęli kraść radia i inne gadżety z samochodów.

***********

Minęły dwa tygodnie. Przez ten czas Franek przemyślał sobie wiele rzeczy. Postanowił skorzystać z propozycji pana Józefa i jednocześnie dać sobie szansę na lepszą przyszłość.
Pewnego popołudnia zjawił się w drzwiach profesora i nieśmiało zapytał, czy może wejść.
- Nareszcie! – odrzekł nauczyciel. Czekałem na ciebie. Widzę, młody człowieku, że poszedłeś po rozum do głowy. Od czego chciałbyś zacząć?
- Najlepiej od początku.
- Siadaj sobie wygodnie przy stole. Zaraz zaczynamy edukację. Masz chyba sporo do nadrobienia?
- Mam, ale z pańską pomocą zapewne dam radę.
- Wypijemy herbatę i bierzemy się do pracy.

Stary postanowił wyprowadzić Franka na ludzi. Podczas pierwszego spotkania pan Józef opowiadał chłopakowi o starożytności. Franek słuchał z wielkim zainteresowaniem. Na koniec przepytał go z omawianych zagadnień, aby sprawdzić, ile wiadomości wyniósł z wykładu. Haker poradził sobie całkiem dobrze. Obaj byli bardzo zadowoleni. Gdy chłopak wychodził, nauczyciel wręczył mu grubą książkę, aby mógł przygotować się do kolejnej lekcji.
Franek przychodził do pana Józefa codziennie i razem powtarzali kolejne porcje materiału. Nie mówił nikomu, gdzie znika popołudniami. Jego rodziców zbytnio to nie obchodziło, a kumple tylko by się z niego śmiali. Ograniczył również kontakty z nimi, toteż niektórzy sądzili, że zdziwaczał. Przestał wystawać bez sensu pod blokiem i chodzić na nocne kradzieże. Teraz każdą wolną chwilę spędzał na czytaniu książek.
Pan Józef, widząc jego ogromny zapał i chęci, zaczął go wynagradzać. Raz w tygodniu Haker dostawał w nagrodę sto złotych, a czasami jeszcze ciekawą książkę. Było to dla niego bardzo mobilizujące i uczył się coraz lepiej. Dostrzegł również, jak wiele serca w przygotowanie go do egzaminu dojrzałości wkłada nauczyciel. Zaczęło mu zależeć także na tym, aby staruszek był zadowolony. Bardzo polubił, a może nawet pokochał pana Józefa, który stał się mu bliższy niż własny ojciec. Z czasem rozmawiali o wszystkim, razem jedli i żartowali w kulturalny sposób. Franek znalazł w nim oparcie i prawdziwego przyjaciela.
Pan Józef pokochał go jak własnego wnuka. Jako pierwszy uwierzył w niego, gdyż z doświadczenia wiedział, iż warto pomagać młodym ludziom, którzy mają przed sobą całą przyszłość. Bardzo mu ufał i głęboko wierzył, że ten chłopak nie zejdzie już na złą drogę.
Pewnego dnia dawny kumpel Franka – Wanuś, zwany także pod ksywami Danuś i Demonito zauważył go wchodzącego do mieszkania pana Józefa. Od razu opowiedział o wszystkim reszcie. Zaczęli szydzić z Hakera i starego sąsiada. Nie wynikało to jednak z podłości, a raczej z zazdrości, że komuś z nizin, jednemu z nich, udało się wybić ponad swoje środowisko. Gadali tylko za jego plecami. Żaden nie powiedział mu nigdy, że zdradził kumpli. Tu na Ursynowie panuje zasada, że o starych kumplach nigdy się nie zapomina.

**********

Minęło kilka miesięcy, które Franek spędził wraz z panem Józefem na przygotowaniach do matury. Wreszcie nadszedł maj. Obaj odliczali dni do egzaminu i powtarzali najistotniejsze kwestie. Wszystko układało się jak należy i pewnie by tak zostało, gdyby pewnego wieczora do drzwi Hakera nie zapukał Sobol.
- Stary, szykuje się akcja! Na Mokotowie jest do obrobienia magazyn z fajkami. Towar pierwsza klasa, sporo można zarobić. Musimy mieć komplet, a brakuje nam jednego kolesia. Bardzo na ciebie liczymy. Chyba nie odmówisz starym kumplom?!
- Niestety, ale będę musiał odmówić. Niedługo mam egzamin.
- Nie pieprz głupot! Zdążysz na egzamin, a takiej forsy nigdzie w jedną noc nie zarobisz! To jak, piszesz się, czy nie?
- Raczej nie.
- Chyba nas nie zdradzisz! Co z naszą przyjaźnią i zasadami?!
- Kiedy by to miało się odbyć?
- Jutro o dwudziestej trzeciej.
- Co miałbym robić?
- Nic szczególnego. Stałbyś na czatach i chował do wozu towar.
- Nie wiem.
- Ale ja wiem! Idziesz z nami i już. Haker nie pękaj! Jutro o dwudziestej pierwszej zbiórka w garażu u Wanusia. Meldujesz się pięknie i w drogę!... Do jutra!
Franek przystał na propozycję Sobola i stawił się w garażu o ustalonej godzinie. Miał nadzieję, że jak zda maturę, to pójdzie na studia. Niestety, studia kosztują, a na pomoc finansową od rodziców nie może liczyć. Wiedział również, że pan Józef nie będzie żył wiecznie, więc wkrótce znowu zostanie sam. Oferta kolegi była bardzo kusząca. Przecież tyle razy im się udawało.
W końcu znaleźli się na miejscu. Wszystko szło według planu. Haker, Wanuś i Biskup, stali na czatach i pakowali towar do samochodów, a Sobol i reszta dresiarzy rabowali, co tylko się dało.
Akcja zakończyła się pomyślnie. Zadowoleni wracali do swojej dzielnicy, gdy nagle zatrzymał ich policyjny radiowóz. Poza rutynowymi czynnościami, policjanci zrewidowali bagażnik i przyczepkę. Grupa młodocianych o tej porze wydała im się podejrzana. Jak się okazało - słusznie. Znaleziono przy nich kartony z markowymi papierosami oraz skrzynki z alkoholem. Ponieważ nie mieli dokumentów na ten towar, wszyscy zostali zatrzymani. Kontrowersje wzbudziło również podrobione prawo jazdy Biskupa.
Rano policja otrzymała zgłoszenie o włamaniu do magazynów na Mokotowie. Wszystko było już jasne. Kradzieży dokonali chłopaki z Ursynowa.
Dochodziła godzina siedemnasta, a Franka wciąż nie było u pana Józefa. Starzec zaniepokoił się o swego podopiecznego. Myślał, że jest chory, więc postanowił zejść dwa piętra niżej i odwiedzić go w jego mieszkaniu.
Drzwi otworzyła mu pani Aneta Szyjkowska, matka Franka, mówiąc, że syn nie nocował w domu. Rozmowę przerwał dzwonek telefonu... To na pewno Franek – pomyślał pan Józef. I wcale się nie mylił. Matka odebrała telefon, a następnie zwróciła się do staruszka:
- Sąsiedzie, Franek siedzi w areszcie za nocne włamanie do magazynu. Dziś na pewno pan się z nim nie zobaczy.
- To niemożliwe, przecież za trzy dni ma pierwszy egzamin.
- Co pan gadasz? Za trzy dni to on może mieć pierwszą rozprawę w sądzie. A co panu ukradł?
- Zabrał mi kupę czasu i wiarę w drugiego człowieka. Miałem nadzieję, że jest inny niż jego koledzy, ale pomyliłem się. Myślałem, że udało mi się wyprowadzić go na ludzi, a tu taki zawód. Nie warto pomagać młodym ludziom, bo są zbyt chwiejni. Szczególnie ci z marginesu, nie mają w życiu określonych celów, liczy się dla nich tylko łatwy, szybki pieniądz, niekoniecznie uczciwy. Jeśli Franek poszedł znowu kraść, to dla mnie nie żyje, choćby żałował i błagał o wybaczenie, przestał dla mnie istnieć... A tak bardzo chciałem wyciągnąć go z tej beznadziei...

Matka Franka zatrzasnęła drzwi przed nosem starca. Po twarzy pana Józefa spłynęła łza. Ogarnął go smutek i żal. Poczuł, jak w jego sercu umarła miłość do młodych ludzi, w których niegdyś tak bardzo wierzył i pokładał swoje nadzieje na lepszy świat.
Przez wiele lat pracował z różną młodzieżą, ale nigdy nie przyszło mu na myśl, że jakiś młody człowiek, tuż przed metą jego życia, sprawi mu tak wielki zawód, że straci sens egzystencji i wiarę w dobro i uczciwość ludzi.

 
 
  Strona zawiera
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
24761 odwiedzający
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja